|
Forum szkoły w Stadnickiej Woli Forum dla uczniów i absolwentów ZS STADNICKA WOLA
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aruś
Szeryf
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Końskie
|
Wysłany: Nie 16:45, 01 Sty 2006 Temat postu: Biografie, dokumenty, obyczaje, historyczne, WOJENNE |
|
|
Spójrzcie w temat...... wiadomo o czym tutaj
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aruś
Szeryf
Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Końskie
|
Wysłany: Wto 17:33, 03 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
NAPRAWDE PIĘKNY FILM...
Byliśmy żołnierzami
We Were Soldiers (2002)
Wojna wyrazem przyjaźni i miłości
Ciężko ranny, z lekkim uśmiechem na twarzy mówi do kumpla: „Umieram za moją ojczyznę...”. I umiera. Pierwszy poległy w Wietnamie, pierwszy z dziesiątków tysięcy.
Wojna w Wietnamie to filmowy temat rzeka. Przeróżni reżyserzy brali się za niego w przeróżny sposób. Brian De Palma w swoich „Ofiarach wojny”, czy F. F. Coppola w „Czasie apokalipsy” ukazali obraz tego, co dzieje się z ludźmi na wojnie. W tych filmach nie walki były najważniejsze – to tylko dodatek – a człowiek i jego wewnętrzna przemiana na skutek okropieństw, jakich doznał w boju. Z kolei „Urodzony 4 lipca” Oliver’a Stone’a to spojrzenie na to, co działo się z weteranami po wojnie. Zapomniani, samotni, bohaterowie dla samych siebie, ludobójcy dla swoich rodaków. Schemat był prosty - potępić wojnę i tych, którzy za nią choć trochę odpowiadają. Ewolucja tego poglądu doprowadziła nawet do powstania groteski - Winston Groom wplótł wojnę w swoją książkę, która pełna jest humoru, a Robert Zemeckis nie bał się pominąć tych elementów w swojej ekranizacji. Mowa oczywiście o Forreście Gumpie z Tomem Hanksem. Największe chyba jednak pośmiewisko z wojny zrobił sobie Quantin Tarantino, który błyskotliwą historyjką w Pulp Fiction wyśmiał niemal wszystkie wartości. Ostatnio natomiast w kinie zaczęły się pojawiać filmy wojenne, które nie oceniają negatywnie amerykańskiej armii, a gloryfikują ją i tworzą złudny obraz niesionego przez nią pokoju. Angażuje się wielkie gwiazdy, sławnych reżyserów i tak oto powstają patetyczne widowiska w stylu „Helikoptera w ogniu”, czy „Szeregowca Ryana”. Wydawać by się mogło, że nowa produkcja Randall’a Wallace’a jest podobna.
Film opowiada o pierwszej bitwie Amerykanów z Vietcongiem - to właśnie ona stała się początkiem ośmioletniego koszmaru. W niedzielę, 14 listopada 1965 roku o godz. 10.48, oddział czterystu amerykańskich żołnierzy z Kawalerii Powietrznej został wysłany do doliny Ia Drang, zwanej „Doliną Śmierci” (ze względu na rzeź, dokonaną tam na francuskich żołnierzach). Szybko się okazało, że za pobliską górą stacjonuje cała dwutysięczna dywizja wroga. Lądowisko X przemieniło się w piekło, trwające trzy dni i trzy noce, i chociaż dowództwo było pewne porażki, to oddział dowodzony przez podpułkownika Harold’a Moore’a wyszedł z bitwy zwycięsko.
Na polu walki znalazł się niejaki Joseph Galloway, korespondent wojenny, który jako pierwszy przekroczył granicę dziennikarza-obserwatora i znalazł się w samym środku walk. Szukał sensacji, a znalazł śmierć, zniszczenie i cierpiącego człowieka. To zainspirowało go do napisania wraz z Moore’m książki, która stała się pierwowzorem dla filmu „Byliśmy żołnierzami”. Mogłoby się zatem wydawać, że obraz będzie dokładną relacją z walk, prawdziwą historią – niestety trudno w to uwierzyć, chociaż realizacji nie można nic zarzucić. Są tu długie ujęcia kamery, podążającej za żołnierzami do boju, kręcenie „z ręki” i doskonałe efekty specjalne, które nie rażą sztucznością, a olbrzymim realizmem. To wszystko przywodzi na myśl niemalże dokument – prawdziwą relację. Bardzo dobrym pomysłem były wtrącane w akcję zdjęcia, zrobione przez Galloway’a. Dodatkową zaletą jest muzyka, Nick Glennie-Smith nie udaje, że inspiracją dla niego był score do „Cienkiej czerwonej linii” Hansa Zimmera. Kilka motywów można by uznać niemalże za plagiat, ale moim zdaniem Smith znalazł po prostu doskonałą drogę do naśladowania i z zadania tego wyszedł z podniesioną głową.
Co ciekawe, „Byliśmy żołnierzami” to naprawdę pierwszy film, który tak sugestywnie opowiada o tragedii najbliższych, żon, dziewczyn i dzieci - po prostu rodzin, co mocno odróżnia go od wyżej wymienionych produkcji. Akcja co jakiś czas przenosi się do Ameryki, gdzie na swoich młodych mężów czekają w koszarach kochające żony. Główną bohaterką tych scen jest małżonka Moore’a, Julia (Madeleine Stowe), która opiekuje się swoimi przyjaciółkami, podobnie jak jej mąż swoimi podwładnymi. To popularny schemat w Hollywood – zarówno mąż, jak i żona są uosobieniami ideału bohaterstwa, oddania i ogromnego serca. Harold’a Moore’a zagrał Mel Gibson, który w roli dowódcy sprawdził się już w Braveheart i Patriocie. Niestety w filmie Wallace’a nie wypadł najlepiej, mimo że w zestawieniu z Samem Elliottem (aktorem kojarzonym głównie z westernów), który zagrał cynicznego macho, weterana dwóch wojen, sierżanta Basial L. Plumely’a, wyszedł naprawdę świetnie. Razem tworzą duet doprawdy obiecujący. Niestety Gibson przegrał z bardzo nijakim zarysem jego postaci, która w pewnym momencie staje się symbolem patosu. Moore biega po polu bitwy, wrzeszcząc by wszyscy trzymali głowy nisko, a sam wyprostowany i dumny eliminuje przeciwników pojedynczymi strzałami – oczywiście, niczym Wyatt Earp, kulami wroga nie musi się przejmować, wszak jego się nie imają, a w głowie mu tylko generał Custer siedzi. Jak przyrzekł, pierwszy stawia stopę na ziemi wroga i jako ostatni tę ziemię opuszcza, co chyba w zamierzeniu twórców miało być symbolem oddania sprawie, bowiem obraz nie traktuje o wojnie wietnamskiej, a o poświęceniu, przyjaźni i prawdziwych wartościach, pojmowanych po amerykańsku. Nie ma więc tu scen zrzucania napalmu na wioski rybaków, nie ginie ani jeden cywil, nie ma też scen, w których jakiemuś sierżantowi zabrakło prochów, co nie oznacza, że reżyser przesadza z patosem, oj nie! To nie jest drugi „Helikopter w ogniu”. Randall Wallace po prostu sprytnie wykorzystuje podniosłą atmosferę, podaje ją w niewielkich ilościach i co pewien czas - takie rozplanowanie jest dla filmu zbawienne. Galloway (Barry Pepper) w pewnym momencie wyrzuca aparat i zastępuje go karabinem, potem niesie do helikoptera ciężko rannego kolegę, którego zna tylko z imienia. Gdy Julia idzie powiadomić przyjaciółkę o śmierci męża, w rogu ekranu widać amerykańską flagę. Przesłanie? Zginął, ale za swój kraj.
Jest to jedna z niewielu produkcji, które tak naprawdę nikogo nie oceniają. Pokazuje jak było i na tym kończy. Nie ma tu politycznych wstawek, nikt nie pyta, po co tam się znaleźli ci chłopcy. Posłali ich w bój i walczą za kraj, chociaż nie wiedzieli nawet, gdzie jest ów państewko, w którym będą przelewać krew. Wallace może dorzucić sobie do listy jeszcze jeden sukces. Nie zapomniał, że przeciwnikiem nie był diabeł wcielony, ale też człowiek. Chociaż film skupia się na Amerykanach, to nie zapomina, że nie tylko oni tam ginęli – obraz jest hołdem dla nich wszystkich.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tezeusz
Grzegorz Rasiak
Dołączył: 15 Mar 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:52, 02 Kwi 2006 Temat postu: |
|
|
A ja oglądałem Upadek i mi się podobał.
Film raczej równo nakręcony tzn bez słabszych momentów, może czegoś nauczyć o szaleństwie wojny( szczególna scena zabijania w wydaniu Gebelsowej)
Zaznaczę jednak że w szkole nie było warunków do skupienia się przy tak poważnym filmie.
Z poważankiem Tezeusz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|